Polska
10 kwietnia 2010 roku Andrzej Duda miał lecieć do Smoleńska. Został zwolniony z powodu choroby córki
Andrzej Duda, który w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego pełnił funkcję podsekretarza stanu, również miał znaleźć się na pokładzie rządowego TU-154M lecącego do Smoleńska. Dzisiejszy prezydent został zwolniony z uczestnictwa w delegacji z powodu choroby córki.
O mało znanej historii Andrzeja Dudy prof. Andrzej Zoll w książce pt. „Od dyktatury do demokracji. I z powrotem”. Wspomina w niej, iż dzień przed katastrofą smoleńską gościł w Warszawie na konferencji, która odbywała się w Akademii Leona Koźmińskiego. Zoll zdradza, że podczas niej siedział tuż obok Jerzego Szmajdzińskiego, polityka Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz Joanny Agackiej-Indeckiej, przewodniczącej Naczelnej Rady Adwokackiej, którzy następnego dnia zginęli w Smoleńsku.
Zoll wspomina również spotkanie z Andrzejem Dudę, na którego natknął się na dworcowym peronie. Obaj czekali na ostatni pociąg do Krakowa. Zoll spytał ówczesnego podsekretarza stanu, czy ten również leci z prezydentem do Smoleńska. Duda powiedział wówczas, że jego córka jest chora, w związku z czym Lech Kaczyński zwolnił go z uczestnictwa w delegacji. „Spytałem go nawet, czy nie leci rano do Smoleńska. Powiedział, że rozchorowała się jego córka i prezydent zwolnił go z tego lotu” – pisze Zoll.
Jak Duda dowiedział się o tragedii?
W rozmowie z portalem tvp.info Andrzej Duda opowiedział, w jaki sposób dowiedział się o tragedii. „Zadzwoniła nasza znajoma, przyjaciółka rodziny: „Andrzej, gdzie ty jesteś, nie poleciałeś do Katynia?” – spytała, a potem rozpłakała się. Pamiętam, zaskoczony odpowiedziałem, że jestem w domu, w Krakowie i zapytałem, co się stało, a ona łkając powiedziała: „Spadł samolot z Prezydentem, rozbił się przy lądowaniu”. Nie mogłem w to uwierzyć” – zdradził.
Duda wspomniał również swoją ostatnią rozmowę z Lechem Kaczyńskim.
„Z Pałacu pojechałem prosto na Dworzec Centralny. Żona i córka czekały już na mnie w domu, w Krakowie. Jeszcze zanim wsiadłem do pociągu, zadzwoniłem do pana prezydenta. To była krótka rzeczowa rozmowa na tematy służbowe. Pan prezydent przypomniał mi m. in. o konieczności przygotowania wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy zmieniającej ustawę o IPN. Pamiętam to jak dziś. To była moja ostatnia rozmowa z panem prezydentem… Chwilę później wsiadłem do pociągu i wieczorem byłem już w domu” – opowiada.
Prezydent przyznaje, że choć wiedział o tragedii wciąż miał nadzieję, że „nic strasznego się nie stało”. „Byłem zszokowany, ale miałem jeszcze nadzieję, że może nic strasznego się nie stało. Ta nadzieja gasła jednak wraz z kolejnymi informacjami nadchodzącymi ze Smoleńska. Zanim w telewizji pokazano zdjęcia wraku, jeszcze wierzyłem, że te pierwsze doniesienia medialne i sformułowanie „rozbił się” są przesadzone, że może samolot uległ jakiemuś uszkodzeniu przy lądowaniu lub spadł na podwozie i sunął po płycie lotniska czy nawet po trawie koło pasa startowego” – wspomina Duda.