Polska
Artykuł 13. „ACTA 2”: czy da się uniknąć filtrowania?
Dyrektywa o jednolitym rynku cyfrowym, którą internauci ochrzcili „ACTA 2”, wzbudza w naszym kraju spore emocje. Najwięcej mówi się o artykułach 11 oraz 13, których zapisy wywołują największe kontrowersje. O artykule 11 pisaliśmy już wcześniej (W TYM MIEJSCU), teraz pora na 13, który – w skali całej Europy – stał się o wiele bardziej medialny.
„Państwa członkowskie wprowadzają przepisy przewidujące, że dostawca usług udostępniania treści online dokonuje czynności publicznego udostępniania lub czynności podawania do publicznej wiadomości do celów niniejszej dyrektywy, w przypadku gdy udziela on publicznego dostępu do chronionych prawem autorskim utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez jego użytkowników. Dostawca usług udostępniania treści online musi zatem uzyskać zezwolenie od podmiotów uprawnionych, o którym mowa w art. 3 ust. 1 i 2 dyrektywy 2001/29/WE, na przykład poprzez zawarcie umowy licencyjnej, w celu publicznego udostępniania lub podawania do publicznej wiadomości utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną” – czytamy w pierwszym akapicie artykułu 13 (w oficjalnym dokumencie 17) dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym zwanej przez internautów „ACTA 2”.
Ma on kluczowe znaczenie dla kolejnych zapisów, które znajdują się w artykule. Zakłada on bowiem, że „dostawca usług udostępniania treści online”, czyli – przekładając na bardziej zrozumiały język – serwis, który umożliwia publikację na swojej platformie treści tworzonych przez użytkowników – musi uzyskać licencję na materiały, które pojawiają się w tworzonej przez niego internetowej przestrzeni. Na ten moment, podobnie jak w przypadku artykułu 11, trudno stwierdzić, jak dokładnie będzie wyglądało niniejsze prawo w praktyce. Tak jak wspominaliśmy wcześniej, wiele zależy od krajowej implementacji państw członkowskich. Można przyjąć jednak, że założeniem artykułu 13 jest zapobieganie sytuacjom, w których użytkownicy mediów społecznościowych publikują treści wytworzone przez twórców (muzyków, rysowników, fotografów itd.), a ci nie otrzymują z tego tytułu żadnej gratyfikacji finansowej. Twórcy oczekują więc, że giganci typu Facebook, YouTube lub Twitter zawrą z nimi umowy, na mocy których ich dzieła będą mogły być swobodnie rozpowszechniane na platformach społecznościowych.
W dalszej części dyrektywy czytamy:
„Jeżeli nie udzielono zezwolenia, dostawcy usług udostępniania treści online ponoszą odpowiedzialność za nieobjęte zezwoleniem czynności publicznego udostępniania, w tym podawania do wiadomości publicznej, chronionych prawem autorskim utworów i innych przedmiotów objętych ochroną, chyba że wykażą, że:
a) dołożyli wszelkich starań, aby uzyskać zezwolenia, oraz:
b) dołożyli wszelkich starań – zgodnie z wysokimi standardami staranności zawodowej w sektorze – aby zapewnić brak dostępu do poszczególnych utworów i innych przedmiotów objętych ochroną, w odniesieniu do których podmioty uprawnione przekazały dostawcom usług odpowiednie i niezbędne informacje; oraz w każdym przypadku
c) działali niezwłocznie po otrzymaniu odpowiednio uzasadnionego zastrzeżenia od podmiotów uprawnionych w celu zablokowania dostępu do utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną, których dotyczy zastrzeżenie, lub usunięcia ich ze swoich stron internetowych, a także dołożyli wszelkich starań, aby zapobiec ich przyszłemu zamieszczaniu zgodnie z lit. b)”.
Powyższe zapisy, według ekspertów, stanowią istotne zagrożenie. Ich zdaniem stosowanie się do nich nie będzie możliwe bez uprzedniego zastosowania filtrów, które będą skanować treści udostępniane przez użytkowników mediów społecznościowych. Na tej podstawie algorytm, który najpewniej będzie opierał się na utworzonej wcześniej bazie dzieł zastrzeżonych prawem autorskim, będzie decydował, co może pojawić się platformie bez narażenia jej na konsekwencje ze strony twórców. I choć dyrektywa jasno wskazuje, iż „stosowanie niniejszego artykułu nie wywołuje skutku w postaci ogólnego obowiązku w zakresie nadzoru (czytaj filtrów – przyp. red.)”, to osoby, które tworzą internetową rzeczywistość nie wyobrażają sobie, w jaki sposób można selekcjonować miliony, jeśli nie miliardy przesyłanych treści, nie używając do tego filtrów opartych na algorytmie. Ich zdaniem jest to technicznie niemożliwe i niewykonalne.
Pomysł niemiecki
Artykuł 13 dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym wywołał gigantyczne protesty w Niemczech. Przez co najmniej miesiąc w kraju dochodziło do ulicznych demonstracji. Ich uczestnicy zwracali uwagę, że artykuł 13 może doprowadzić do prewencyjnej cenzury. Wskazywali też, że filtry oparte na algorytmie nie będą w stanie wyłapywać wyjątków w dyrektywie, takich jak parodia czy pastisz (czyli np. memy, gify lub krótkie filmiki), w związku z czym będą blokować wszystko, co budzi choćby cień podejrzenia ws. ewentualnego naruszenia praw autorskich.
Liczne protesty doprowadziły do tego, iż władze niemieckiej partii CDU zaproponowały – jak to określono – „kompromisową propozycję”. Zakłada ona rezygnację z filtrów oraz doprowadzenie do negocjacji pomiędzy serwisami społecznościowymi oraz organizacjami zrzeszającymi twórców. CDU uważa, że platformy powinny zgodzić się na wypłacanie twórcom ustalonej opłaty ryczałtowej, a w zamian ci wydadzą licencję na nieograniczone korzystanie z ich dzieł przez użytkowników serwisów. Propozycja pojawiła się jeszcze przed ostatecznym głosowaniem w Parlamencie Europejskim ws. dyrektywy i wywołała za naszą zachodnią granicą spore kontrowersje. Krytycy tego rozwiązania wskazują bowiem, że jest ona niewykonalna, ponieważ w przytoczonej przez CDU sytuacji należałoby zawrzeć umowy ze WSZYSTKIMI twórcami na świecie. Organizacje prawno-autorskie zrzeszają bowiem zaledwie niewielką część z nich, a dziś twórcą może być tak naprawdę każdy. Co jeżeli ktoś zostanie pominięty, a jego dzieło pomimo tego znajdzie się w serwisie społecznościowym? Wówczas sprawa może znaleźć swój koniec w sądzie, co doprowadzi do kolejnych tego typu spraw. Na to duże serwisy społecznościowe pozwolić sobie nie mogą.
To, że niemiecki pomysł jest niemożliwy do realizacji delikatnie do zrozumienia daje też unijny komisarz ds. budżetu wywodzący się z CDU, Gunther Oettigner. Polityk, zaraz po przegłosowaniu unijnej dyrektywy przez PE, wystosował odezwę do państw członkowskich. Zaapelował o – kolokwialnie mówiąc – „nie guzdranie się” przy wprowadzaniu przepisów. Zwrócił się też bezpośrednio do niemieckich władz.
„Nie chcę brzmieć jak nauczyciel, ale dyrektywa ustanawia wiążące wymagania i oczekuję, że rząd niemiecki je wypełni” – powiedział unijny komisarz cytowany przez „Politico”, który dodał, że Komisja Europejska nie zaakceptuje „rozwodnionych przepisów”. Jednocześnie przyznał, że w przyszłości platformy mogą być zmuszone do korzystania z filtrów w celu odróżnienia treści legalnych od nielegalnych. Dał tym samym do zrozumienia, że choć wszyscy zwolennicy dyrektywy powołują się na zapis, który wyklucza obowiązek „ogólnego nadzoru”, to w rzeczywistości właśnie tak powinno wyglądać zastosowanie artykułu 13 w praktyce.
W tym miejscu warto przypomnieć, że Oettinger to ojciec chrzestny przegłosowanej dyrektywy. To on w 2016 roku zaproponował jej powstanie, pełnił wówczas funkcję unijnego komisarza ds. cyfrowych.
Co do rzekomego braku konieczności wprowadzania filtrów można przypomnieć również słowa twórcy dyrektywy, niemieckiego eurodeputowanego Axela Vossa, który stwierdził, że „nie może zagwarantować”, iż podmioty, których dotyczyć będzie artykuł 13 nie zaczną filtrować treści na swoich platformach. „Nie wprowadzamy obowiązkowych filtrów przesyłania. Chcemy, aby platformy licencjonowały, kupowały prawa do utworów i uzyskiwały zgodę na użytkowanie. Nie mogę zagwarantować jednak, że środki podejmowane przez platformy w celu wywiązania się z odpowiedzialności zadziałają w stu procentach i dlatego wolność słowa może być czasami ograniczona. Ale oczywiście nic nie powinno zostać zablokowane, co jest zgodne z prawem” – powiedział w wywiadzie dla niemieckich mediów. Więcej TUTAJ.
Znikną komentarze
Oprócz wielkich serwisów typu YouTube czy Facebook artykuł 13 dotknie też zwykłe portale internetowe, które udostępniają możliwość komentowania bezpośrednio na swoich stronach (robi to np. SejmLog.pl). W tym przypadku, chcąc uniknąć – jak ustaliliśmy ich ominięcie wydaje się być niemożliwe – instalacji drogich i zapewne wadliwych filtrów serwisy będą zmuszone do wyłączenia komentarzy. W każdym momencie mógłby pojawić się w nich bowiem materiał objęty prawem autorskim, na publikowanie którego portal licencji nie posiada. W przypadku gdyby nie został w porę usunięty, właściciel serwisu musiałby odpowiedzieć za to, że dopuścił do możliwości opublikowania go. Najłatwiej będzie więc po prostu wyłączyć możliwość komentowania i – pisząc wprost – mieć „czyste papcie”.
Taka sytuacja doprowadzi do wyraźnego ograniczenia możliwości publikowania swoich opinii. Śmiercią naturalną umrą też dyskusje oraz wymiany poglądów, które najczęściej odbywały się właśnie w komentarzach pod tekstem.
O zagrożeniach, które niesie za sobą artykuł 13 mówi Michał Białek, właściciel serwisu Wykop.pl (on również podlega pod artykuł 13, jako ten, który umożliwia publikację treści swoim użytkownikom), w rozmowie z portalem money.pl. „ACTA2 ma chronić prawa autorskie, ale to może oznaczać cenzurę. Nawet bloger będzie miał poważny problem. Nie mówiąc już o dużych serwisach internetowych, takich jak chociażby Wykop. Jeśli tylko w komentarzach pod tekstami pojawią się treści chronione, autorskie może to oznaczać naruszenie praw ich właścicieli” – mówi.
„Na Wykopie pojawia się ok. 100 tys. komentarzy dziennie. Nie mamy technicznej możliwości sprawdzenia ich wszystkich pod kątem cytowania treści chronionych prawem autorskim. Nawet zwolennicy tego nowego prawa przyznają, że nie znają takiego mechanizmu, który weryfikowałby automatycznie te ewentualne naruszenia” – dodaje.
Białek zwraca uwagę na wspomnianą przez nas rezygnację z komentarzy. Jego zdaniem cofnie to internet do czasów, gdy nie było jeszcze Facebooka, a interakcja w sieci w zasadzie nie istniała. „Komentarze wielokrotnie stanowią wartość dodaną do treści autora, często wchodząc z nim w polemikę, niejednokrotnie wskazując inne spojrzenie na dany temat. Usunięcie komentarzy powoduję, że internet wróci do czasów przed Facebookiem czy Wykopem, gdzie komunikacja była tylko jednostronna. Cofniemy się kilkanaście lat” – mówi.
„Cenzura, o której wszyscy mówią, będzie polegała na tym, że odbierze się możliwość wypowiedzi internautom. Jedynym głosem będzie głos wydawcy, który zazwyczaj przecież opowiada się po którejś ze stron politycznego czy gospodarczego sporu” – kontynuuje swoją myśl. Cała rozmowa z Białkiem – TUTAJ.
Zwolennicy nie widzą zagrożenia
Innego zdania są zwolennicy nowego prawa. W ich opinii nie stwarza ono zagrożenia cenzury, twierdzą też, że jego konsekwencji nie odczują zwykli internauci. Tadeusz Zwiefka, eurodeputowany PO, który pracował nad powstaniem dyrektywy i przez kilka lat gorąco orędował za jej przyjęciem, po jej przegłosowaniu był szczęśliwy.
„Dlaczego ja osobiście ciesze się, że ta dyrektywa została przez PE przyjęta po wielu latrach ciężkiej pracy? (…) Nareszcie mamy dokument na stole i skończy się bajanie, skończy się opowiadanie bajek, skończy się kłamanie. Dzisiaj będzie zwykłe „sprawdzam”, czy rzeczywiście któremuś z internautów życie się pogorszyło, stała się jakaś krzywda, bo ta dyrektywa została przyjęta. Czy rzeczywiście w tej dyrektywie są zapisy, które nie pozwalają na funkcjonowanie małym i średnim przedsiębiorcom, start-upom, które zabijają wolność słowa w internecie, które nie pozwalają korzystać z encyklopedycznych zasobów, które są w internecie dostępne” – mówił.
W rozmowie z Radiem Szczecin Tadeusz Zwiefka zapewniał też, że filtrowania treści, o którym mówią przeciwnicy dyrektywy, nie będzie. „Europoseł Platformy Obywatelskiej Tadeusz Zwiefka przekonuje tymczasem, że „filtrowania” nie będzie – zamiast tego giganci internetowi w końcu będą musieli podzielić się częścią zysków z twórcami, w tym z artystami, naukowcami i pisarzami” – czytamy na stronie internetowej rozgłośni radiowej.
Zwiefka wielokrotnie przypominał też, że w dyrektywie wprowadzono wyjątek, który zakłada, iż nowym prawem nie zostaną objęte platformy, które: działają krócej niż 3 lata, ich obroty są niższe niż 10 mln euro, a liczba użytkowników nie przekracza 5 mln miesięcznie. Krytycy zwracają jednak uwagę, że tak naprawdę niewiele serwisów jest w stanie spełnić wszystkie z wymienionych wymogów, w związku z czym w rzeczywistości zapis ten będzie niemal martwy.
Eurodeputowany przypomina również, że zgodnie z dyrektywą serwisy będą zmuszone do stworzenia mechanizmu odwoławczego w razie błędnego zablokowania czyjejś treści. Tutaj nie zgadza się z nim jednak jego partyjny kolega, Michał Boni, który w rozmowie z internautami w serwisie Wykop.pl podawał przykład zablokowanego komentarza. Zanim przejdziemy przez całą procedurę odwoławczą i ktoś sprawdzi czy – dajmy na to – zdjęcia użyliśmy faktycznie w formie cytatu, nasza odpowiedź może nie mieć już najmniejszego sensu. „Internet to chwila” – przekonywał europoseł.
Co dalej?
Na ten moment, tak jak to miało miejsce w przypadku artykułu 11, trudno stwierdzić, jak będzie wyglądał artykuł 13 na gruncie polskiego prawa. Przedstawiciele Ministerstwa Kultury, które zajmie się implementacją dyrektywy do naszego porządku prawnego, przyznają, że będą starać się wdrażać zapisy w taki sposób, aby nikt przy tym nie ucierpiał.
#ACTA2 @MKiDN_GOV_PL planuje podjąć starania, aby wypracować optymalne rozwiązania prawne dla wszystkich uczestników rynku usług cyfrowych i we współpracy ze wszystkimi środowiskami, których dyrektywa może dotyczyć,
— CI_MKiDN_GOV_PL (@ci_mkidn_gov_pl) 1 kwietnia 2019
Analiza dostępnych źródeł oraz wypowiedzi ekspertów wskazuje jednak, że odejście od kwestii powszechnego filtrowania, choć teoretycznie wyklucza to dyrektywa, może być niezwykle trudne.
Cały tekst dyrektywy – TUTAJ.